sobota, 17 grudnia 2016

PROLOG #1



Stąpał ostrożnie powoli zbliżając się do celu.
Grunt był grząski,dzięki czemu nie słychać było jego kroków. Im bliżej podchodził,tym szybciej krew zaczynała krążyć w jego żyłach,a serce pompowało ją niemalże ze wściekłością.
Uwielbiał to uczucie;powolny wzrost adrenaliny i podniecenie na myśl o tym,co się za chwilę wydarzy potęgowane wszechobecną dozą ryzyka. Jak mógłby z tego zrezygnować?
Zacisnął dłoń mocniej na wytartej rączce maczety. Księżyc wyjrzał na chwilę zza chmur i przejrzał się w jej idealnie wypolerowanym ostrzu mającym za kilka minut zbroczyć się krwią.
Zatrzymał się;jego cel znalazł się w idealnym zasięgu.
Kobieta stała pod drzewem na szczycie wzgórza i nuciła pod nosem piosenkę przypominającą swoim brzmieniem kołysankę. Mimo chłodu miała na sobie jedynie luźną,cienką sukienkę z długim rękawem,jednak mroźne powietrze nie wywierało na niej najmniejszego wrażenia.
Nagle schyliła się po coś i łowca wychylił się zza krzaka wietrząc swoją szansę. Zaczął się skradać nawet ostrożniej niż początkowo i...
Przyszedłeś posłuchać z bliska?
Po jej głosie można było poznać,że się uśmiecha. Kiedy się odwróciła ukazując blade oblicze okalane brązowymi włosami stało się jasne,że istotnie tak było.
Poznał ją od razu. Kilka dni wcześniej widział ją w sierocińcu. Kayla nie pomyliła się więc kierując podejrzenia na nią.
Przyszedłem cię zabić. – przemówił nieco ochrypłym,niskim głosem. Podniósł głowę demonstrując błyszczące,intensywnie zielone oczy.
Doprawdy? – Kobieta zachichotała zakrywając dłonią usta. Drugą wskazała na maczetę. – Tym nożykiem? Będziesz się musiał bardzo postarać. Chyba że...jakoś się dogadamy.
Uśmiechnęła się uwodzicielsko i wolno opuściła ramiączka sukienki. Spojrzenie łowcy instynktownie powędrowało za jej gestem.
Zanim jednak zdążyła obnażyć blade piersi,migiem stała się niewidzialna i czmychnęła w stronę opuszczonej stodoły stojącej na skraju wzgórza.
Łowca zamrugał i przez chwilę oniemiał. Jaki wampir potrafiłby stać się niewidzialny?
Szybko jednak podążył za nią. Ostrożnie uchylił drzwi i wszedł do środka. W środku było ciemno,a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny.
Z całej siły wytężył swoje nadprzyrodzone zmysły. Wreszcie ją zobaczył i wykonał szybkie cięcie. Wampirzyca jednak uskoczyła. Siłował się z nią przez jakiś czas,aż wreszcie chwycił ją za włosy i pociągnął do siebie przystawiając jej maczetę do gardła. Wrzasnęła i na powrót stała się widzialna.
Czym...jesteś? – wycedził z wolna.
Idź do diabła.
Czym...jesteś? – powtórzył mocniej przyciskając maczetę do jej gardła. – Jaki rodzaj wampira potrafi stać się niewidzialny?
B-bruxa. Jestem bruxą.
Zmarszczył brwi. Nigdy nie słyszał o takim wampirze i przypuszczał,że jego ojciec i wuj także nie.
Bruxa wykorzystała jego moment refleksji i kopnęła go w łydkę,a następnie z całej siły wgryzła się w jego przedramię. Łowca krzyknął z bólu i puścił ją trzymając się za krwawiące miejsce. Kątem oka obserwował przeciwniczkę,która napawała się jego tryumfem.
Twoja krew...ma dziwny smak...nigdy takiej nie piłam...och!
Zaczęła się krztusić zginając się w pół. Krew wypływająca z jej ust mieszała się z tą,której właśnie skosztowała.
Mężczyzna roześmiał się i wolno ruszył w jej kierunku. Ugryzienie zaczęło się już zasklepiać. Stanął nad oszołomioną wampirzycą i oznajmił:
Właśnie miałaś okazji zakosztować krwi nefalema. Pierwszy i ostatni raz w swoim nędznym życiu.
Podniósł leżącą nieopodal maczetę i zamachnął się nią z całej siły. Gorąca posoka skropiła jego twarz,kiedy oddzielał jej głowę od reszty ciała. Westchnął rozkoszując się tym uczuciem. To było o wiele lepsze orzeźwienie niż lodowata woda.
Spakował głowę bruxy do torby i wrócił do miejsca,gdzie zaparkował samochód. Kayla chodziła z miejsca w miejsce i wyraźnie się denerwowała. Gdy go zobaczyła,natychmiast pobiegła w jego stronę. Widząc głowę wampirzycy,wybałuszyła oczy.
John... – wycedziła.
Proszę bardzo. – oznajmił lekkim tonem rzucając głowę na ziemię. – Laura,czy raczej bruxa nie pożywi się już na żadnym niewinnym dziecku.
Och,dzięki Bogu. – westchnęła przymykając oczy.
Coś w tym stylu. – mruknął John.
Nie wiem...nie wiem jak ci dziękować.
To moja praca. Nie masz za co dziękować.
Nie,naprawdę. Gdyby nie ty... – Głos zaczął jej drżeć kiedy zbliżała się do niego. Wykonywała nerwowe ruchy dłońmi i obawiała się na niego spojrzeć.
John uniósł brwi. Wiedział co się święci.
Hej,spokojnie. – Dotknął jej ramienia. – Najważniejsze,że ona już nikogo więcej nie skrzywdzi.
Wreszcie Kayla uniosła głowę i wbiła w niego spojrzenie pięknych,czekoladowych oczu,podobnej barwy co skóra i włosy. Uśmiechnęła się delikatnie i odgarnęła kosmyk za ucho. To był sygnał dla Johna. Wolno przyciągnął ją ku sobie i zatopił się w jej ustach. Kayla chętnie oddała pocałunek. Wyczuwał między nimi chemię odkąd pojawił się w sierocińcu badając sprawę tajemniczych ataków na dzieci.
Oparł ją o maskę starego Chevroleta Impali z 67 roku i zaczął całować coraz namiętniej. Atmosfera stawała się coraz gorętsza i już miał zamiar odhaczyć w myślach kolejne udane polowanie z nagrodą,kiedy nagle usłyszał chrząknięcie.
Kayla poderwała się jak nastolatka przyłapana na gorącym uczynku przez ojca. I cóż,po części tak było,pomijając fakt,że nie była już nastolatką i to nie jej ojciec ją przyłapał.
Johnie Robercie Winchester. Co ty tu do cholery robisz?


*

John miał ochotę palnąć sobie w łeb solnym nabojem. Nigdy jeszcze nie przytrafiła mu się tak żenująca sytuacja. Odsunął się od Kayli i otarł usta wierzchem dłoni.
To...ja...
- Widzę synu. Poszczęściło ci się. – Dean Winchester uniósł brwi i uśmiechnął się do zażenowanej dziewczyny,która natychmiast gdzieś się zmyła. – Pytam raczej,jakim prawem zabrałeś moją dziecinkę bez pytania o pozwolenie?!
Wybacz,tato. Znalazłem sprawę no i sam mówiłeś,że ona powinna jeździć na polowania...
Nie odwracaj kota ogonem! Dobrze wiesz,że nie możesz polować!
Dlaczego? Dlaczego wciąż mi to powtarzasz? Mam moce,o których większości ludzi się nie śniło. Dlaczego miałbym ich nie wykorzystać stając się łowcą? Dlaczego nie miałbym pomagać ludziom?
Winchester spojrzał na swojego syna ze smutkiem. Za każdym razem,gdy John junior usilnie starał się przekonać go co do swoich racji,jego serce krwawiło na myśl o tym,ile poświęcenia włożył starając się go trzymać z dala od tego życia,a ze względu na jego pochodzenie było to jeszcze trudniejsze.
Porozmawiamy o tym gdzie indziej – uciął Dean – Odwieź swoją...przyjaciółkę do domu. Spotkamy się przy motelu.
John rozchylił usta chcąc zapytać skąd ojciec wiedział,gdzie dokładnie się zatrzymał,ale po chwili zdał sobie sprawę,że to bezcelowe. Dean Winchester był przecież jednym z najlepszych łowców na świecie. Zamiast tego pokiwał głową i zmarszczył brwi w poszukiwaniu Kayli.
Kayla! – zawołał stłumionym głosem,gdy jego ojciec udał się do nowszego modelu Chevroleta,który tak naprawę należał do niego,Johna.
Jej sylwetka wynurzyła się zza suchego krzewu. Miała zaciśnięte usta i zaplecione na piersi dłonie.
Wybacz – powiedział ze szczerą skruchą. – Nigdy bym nie przypuszczał,że mój ojciec się tu zjawi.
Dziewczyna wybałuszyła oczy.
To był twój ojciec? Wygląda jakoś tak...młodo.
Taaa,no cóż – mruknął John. – Winchesterowie mają dobre geny.
Tą wymówką częstował każdego,kto zwrócił uwagę na dzielącą ich nadzwyczajnie cienką granicę wieku. Gdyby zgodnie z prawdą powiedział,że jego matka jest czystą Światłością,a co za tym idzie,nieśmiertelną i w związku z tym opóźniła procesy starzenia swoich przyjaciół do minimum,aby jak najpóźniej przeżyć ich śmierć,zapewne uznaliby go za wariata.
Zaparkował pod jej domem i zgasił silnik. Kayla wysiadła i bez słowa skierowała się w stronę drzwi. Nagle jednak zatrzymała się,obróciła na pięcie i podeszła do otwartego okna od strony kierowcy całując Winchestera w policzek.
Jeszcze raz dziękuję,John. Mam nadzieję,że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Odprowadził ją wzrokiem i westchnął cicho.
Mimo wieku zaledwie dwudziestu dwóch lat,wiele kobiet stanęło mu na drodze,lecz nie były to znajomości,które chciałby podtrzymywać. Z Kaylą było inaczej i wyczuł to od razu. Była pewna siebie i wiedziała,czego chce,a jednocześnie miała dobre serce i praca w sierocińcu była dla niej przyjemnością. Gdy wyznał jej,po co tak naprawdę się tutaj zjawił,nie przestraszyła się,a wyraziła chęć pomocy. Przypominała mu w tym ciotkę Sarę,która jeśli wierzyć opowieściom,którymi go karmili,zachowała się podobnie podczas pierwszego spotkania z Winchesterami. Z taką kobietą mógłby się związać,czegoś takiego chcieliby dla niego rodzice,jednak póki co wolał polować,nawet wbrew ich zakazom.
Pod motelem czekał już na niego Dean.
Liczyłem,że zejdzie ci dłużej – skwitował posyłając synowi porozumiewawczy uśmiech.
Tato... – jęknął John przewracając oczami.
Okej,okej,zrozumiałem. – Dean uniósł pojednawczo dłonie.
A więc przyjechałeś po raz kolejny prawić mi morały?
Skoro dałeś mi powód to i owszem. Chodzi jednak o co innego. Nie zapomniałeś aby przypadkiem o czymś?
Młody Winchester szybko zebrał myśli aż wreszcie rozszerzył oczy.
Mari! – wydusił. – To już jutro!
Spokojnie. Przyjedzie dopiero rano. Mamy czas żeby trochę odpocząć. Co ty na to? Napijesz się drinka ze swoim staruszkiem,hm?
John uśmiechnął się i poklepał ojca po plecach.
Jasne,tato. Zawsze.


-------------------------------------------------------------------

Witam na moim kolejnym blogu :D Zgodnie z obietnicą jest to kontynuacja poprzedniego. Jak widać blog jest dopiero w budowie,więc z góry przepraszam za marny szablon,który ratuje jedynie nagłówek Erenae xD Wszystko jednak przyjdzie z czasem.
Zakładka "Bohaterowie" pojawi się po kolejnej części prologu. Nie chcę bowiem spojlerować kolejnymi bohaterami,chociaż po opisie i tak zapewne wiecie kogo się spodziewać ;) Mam całkiem ciekawy pomysł na tą historię i liczę,że Wam się spodoba. Ja jestem bardzo podekscytowana perspektywą pisania tego opowiadania,ponieważ stanowi dla mnie kolejne wyzwanie :D
Co do tego rozdziału to muszę nadmienić,że był inspirowany trailerem Wiedźmina pt. "A night to remember". Na początek to chyba tyle ode mnie.
Pozdrawiam!