Następnego dnia rano obaj
Winchesterowie wyruszyli w drogę powrotną do Lawrence. Tym razem
jednak Dean nie pozwolił synowi prowadzić swojej dziecinki.
Uśmiechnął się pod nosem widząc,jak John jest nieszczęśliwy z
tego powodu. Mimo,że posiadał własny samochód,korzystał z każdej
możliwej okazji,aby poprowadzić Impalę. Napawało to starszego
Winchestera niemałą dumą.
Zaparkowali przed
niewielkim,jednorodzinnym domem,w którym od kilkunastu lat
mieszkali. Dean wstrzymywał się przed jego kupnem ile mógł,lecz
Imoen wreszcie udało mu się go przekonać,że jego życie jako
łowcy dawno już się skończyło i mogą zacząć żyć jak
normalni ludzie nie chowając się w bunkrze Ludzi Pisma.
Dom niczym właściwie się nie
wyróżniał – jednopiętrowy,ze spadzistym dachem i dużymi
okiennicami na tle białego tynku. Mimo to,od lat stanowił marzenie
Deana Winchestera,które wreszcie udało się zrealizować.
W środku unosił się zapach
pieczonych jabłek,od którego Johnowi natychmiast ścisnął się
żołądek. Nie pamiętał kiedy ostatnio coś jadł,a smakowita woń
rozbudziła w nim wilczy apetyt.
– Kochanie,jesteśmy! –
zawołał Dean wchodząc do salonu.
Imoen właśnie wyjęła z
piekarnika okrągłą formę i położyła ją na stole,po czym
uniosła głowę i uśmiechnęła się do swoich mężczyzn.
– Hej – powiedziała czule
całując Deana w usta,po czym zdjęła kuchenne rękawice i odłożyła
je na bok.
– Johnny.
Uśmiechnął się,gdy położyła
obie dłonie na jego policzkach i pocałowała w czoło. Robiła tak
za każdym razem,gdy skądś wracał. Wyczuwał jej miłość w
każdym geście,który wobec niego wykonywała. Taka już była
Imoen.
– Co to wszystko miało
znaczyć? Martwiliśmy się o ciebie...
– Wiem mamo. – mruknął
niechętnie. – Ale musiałem. Zobaczyłem tą sprawę w gazecie.
Chodziło o dzieci w sierocińcu i...
– John – Dean obdarzył go
surowym spojrzeniem – To nie pierwszy raz. Ile razy mam ci
powtarzać,że nie powinieneś być łowcą? Wiesz ile zajęło mnie
i wujkowi Sammy'emu wyplątanie się z tego gówna?
– Ale ty nie chciałeś tak
żyć. Ja chcę. Jestem dorosły,mam prawo decydować o sobie!
Przez moment jego oczy zdawały
się błysnąć czernią. Winchester rozchylił usta i drżącym
głosem oznajmił:
– Nie masz pojęcia w co się
pakujesz.
Zapanowała niezręczna cisza.
Imoen,przyzwyczajona do kłótni na ten temat,odchrząknęła i
oznajmiła:
– Pewnie jesteście głodni.
Szarlotka musi najpierw ostygnąć,więc zrobię wam kanapki.
Przy stole wcale jednak nie było
lepiej. Milczenie dawało się we znaki całej trójce,więc
najmłodszy postanowił nieco załagodzić sprawę i wreszcie zabrać
głos.
– To...kiedy przyjedzie Mari?
– Sara mówiła,że powinna
być dziś po południu. Nie ma o niczym pojęcia,więc to będzie
przyjęcie niespodzianka. – odparła Imoen.
– Świetnie. Zdążę jeszcze
wstąpić do bunkra – wyrwało mu się nie chcący na głos kiedy
zgarniał na talerz kolejną kanapkę.
– Po co? – Jego ojciec
znieruchomiał i zmarszczył brwi.
John westchnął i otarł usta
dłonią. Przełknął i oznajmił łagodnie:
– Tato,wiem,że ci się to nie
podoba,ale muszę coś sprawdzić. Ta wampirzyca,na którą polowałem
była bruxą.
– Bruxa? – powtórzył ze
zdziwieniem starszy Winchester. – Co to do cholery jest?
– Nie mam pojęcia i właśnie
to chcę sprawdzić. Potrafiła stać się niewidzialna.
– Jestem pewien,że wystarczy
ci Internet.
– Wiesz przecież,że wolę...
– Wystarczy! – Dean uderzył
dłonią o stół. – Jeśli cię to ciekawi to proszę
bardzo,sprawdź sobie. Ale trzymaj się z daleka bunkra i nie chcę
więcej słyszeć o cholernych polowaniach!
Wstał z impetem odsuwając
krzesło,złapał z kuchennego blatu pokaźny kawałek szarlotki i
trzasnął drzwiami od garażu nie oglądając się za siebie.
Imoen westchnęła i przymknęła
powieki. Z uwagi na swoją wrodzoną dobroć nie cierpiała
kłótni,zwłaszcza pomiędzy dwójką mężczyzn,których kochała
najbardziej na świecie,dlatego takie sceny wywoływały w jej sercu
silne ukłucie.
– Wybacz mamo – mruknął
John odsuwając od siebie talerz. Nagle stracił cały apetyt.
– John,wiesz ile oboje
poświęciliśmy,żebyś mógł się wychować w normalnym domu.
Zresztą nie tylko my,ale Sam i Sarah także.
– Wiem i rozumiem to tylko...
– westchnął spuszczając wzrok – Ja mam wrażenie,że nie
pasuję do tego życia. Ty akurat powinnaś mnie rozumieć,mamo.
Imoen rozchyliła wargi i
pokiwała głową.
– I rozumiem John. Ale ty
uczyłeś się świata od dziecka. Poznawałeś go stopniowo. A ja
zostałam tu bezwolnie wrzucona i do wszystkiego musiałam się
przyzwyczajać.
– Ale i tak mam wrażenie,że
tu nie pasuję. Jestem inny i zawsze będę. A kiedy poluję...wtedy
wiem,że moja inność na coś się przydaje.
– Posłuchaj kochanie... –
Imoen uścisnęła dłoń syna. – Wcale nie jesteś inny. To,że
potrafisz robić niezwykłe rzeczy nie oznacza,że różnisz się od
zwykłego człowieka. Jesteś tak samo zbudowany i odczuwasz to samo
co każdy z nich. Zrozumiałam to,kiedy sama przez pewien czas byłam
człowiekiem.
Młody Winchester uśmiechnął
się do niej w odpowiedzi. Wiedział,że matka poświęciła
życie,aby mógł przyjść na świat i dosłownie cudem wróciła do
niego wróciła. Darzył ją przez to jeszcze większym szacunkiem i
miłością niżby mógł.
– I uwierz mi,że przyjdzie
czas,gdy odnajdziesz swoje miejsce w tym świecie. Zrozumiesz
wtedy,że życie łowcy to nie jest dobre życie – zakończyła.
Wiedział co miała na myśli.
Odkąd skończył osiemnaście lat,rodzice dawali mu do
zrozumienia,że chcieliby dla niego normalnego życia u boku
odpowiedniej kobiety. Jednocześnie jednak uświadamiali kim tak
naprawdę jest i jakie ryzyko jest z tym związane.
Tyle tylko,że to ryzyko
pociągało go bardziej niż ich wymarzona wizja.
– Dziękuję mamo. – John
wstał i objął siedzącą na krześle Imoen. – Pójdę do siebie.
Zapakuję prezent dla Mari i poszukam czegoś o tej bruxie.
– Dobrze kochanie. Chcesz
wziąć ze sobą kawałek szarlotki?
– Później – uśmiechnął
się kierując się w stronę schodów.
Imoen westchnęła
tylko,pokręciła żartobliwie głową i pozbierała talerze.
*
Był dumny z tego,że syn był
do niego tak podobny. Ba,byli niemal identyczni. Te same jasne
włosy,prawie ten sam wzrost,identyczne intensywnie zielone oczy...
I takie same charaktery.
Chociaż John w tym elemencie
miał także bardzo dużo cech wspólnych z matką,nie można było
odmówić mu nieustępliwości w dążeniu do celu oraz chęci
robienia wszystkiego po swojemu. A to już niestety bardziej podobne
było do Winchestera.
– Hej – usłyszał nad sobą
doskonale znany łagodny głos z pytającą nutą. Imoen oparła się
o blat i skrzyżowała ramiona na piersi. – Wszystko w porządku?
– Dobrze wiesz,że nie –
odparł niechętnie,chociaż łagodnie. – To nie pierwszy raz kiedy
wymyka się na polowanie.
– Wiem Dean,ale nie powinieneś
być dla niego taki surowy...
– Jak mam nie być dla niego
surowy? Lekceważy moje prośby. Jaki byłby ze mnie ojciec,gdybym
przymykał na to oko?
– Uspokój się. On jest
dorosły. Nie możemy ingerować w jego życie.
– Nie,nie możemy –
przytaknął Winchester – Ale możemy pokazać mu właściwą
ścieżkę.
– A jeśli ona nie jest dla
niego właściwa? Słuchaj,Dean... – Imoen przykucnęła obok
sterty opon patrząc ukochanemu w oczy. – Nie usprawiedliwiam go,bo
szaleję na myśl,że mogłoby mu się coś stać. Ale wiesz przecież
kim jest. Chociażby bardzo chciał,nie ucieknie przed swoim
pochodzeniem. I to daje mu przewagę kiedy poluje.
– Wiem o tym Imoen. Dlatego
pozwoliłbym mu polować,jeśli tak bardzo chce,bo pewnie byłby w
tym najlepszy,ale... – westchnął i spuścił wzrok przeczesując
palcami włosy.
– Boisz się,że spełni się
to,przed czym przestrzegał nas Chuck. – dokończyła ponuro.
Jako,że gdy John przyszedł na
świat podczas gdy Dean nosił znamię Kaina czyniące z niego
demona,jego dusza została podzielona pomiędzy światłem a
ciemnością,częścią anielską i demoniczną. Takiego połączenia
świat jeszcze nie widział i nawet sam Bóg miał co do niego pewne
obawy. Dopóki jednak dusza Johna pozostawała po stronie światła,nie
było powodów do niepokoju. Natomiast w drugą stronę...
– A dziwisz mi się? Widziałaś
dzisiaj jego oczy. Nie ma łatwiejszego sposobu na przejście na
ciemną stronę niż zabijanie. Wszystko jedno czego.
– Powinniśmy wreszcie wyznać
mu prawdę. Może wtedy zrozumie nasze obawy. Jest już przecież
dorosły i sądzę,że da radę to udźwignąć.
– Myślisz,że to coś zmieni?
Będzie się upierał,że sobie z tym poradzi. Ja bym tak zrobił –
zakończył krzywiąc się.
– No tak,nie da się ukryć. –
zachichotała Imoen. – Jaki ojciec,taki syn.
Dean uśmiechnął się i
wyciągnął ramiona przygarniając ją do siebie. Kiedy usiadła mu
na kolanach złożył na jej ustach długi,czuły pocałunek.
Po tylu latach kochał ją wciąż
tak samo jak pierwszego dnia i ten fakt szczerze go zaskakiwał. Nie
sądził bowiem,że kiedykolwiek byłby zdolny do takiej miłości.
Oczywiście bywały między nimi kłótnie związane z różnicą
charakterów,jednak poniekąd to właśnie dzięki nim ich związek
był tak silny. Imoen zawsze potrafiła wskazać mu właściwą
drogę. Był pewien,że będzie potrafiła zrobić to samo dla Johna.
– Twój brat doskonale to
sobie obmyślił.
– Co takiego? – Imoen
zmarszczyła brwi.
– Nazwanie cię Światłością.
Zawsze byłaś moim światełkiem w ciemności.
Uśmiech znikł z jej twarzy i
na jego miejscu pojawiła się powaga. Przypomniała sobie bowiem
wszystkie chwile,w których musiała być dla niego oparciem. Ani
przez moment się wtedy nie zawahała.
– I zawsze nim będę –
wyszeptała gładząc jego policzek. – Dla ciebie i dla Johna.
– Kocham cię. – mruknął
ponownie zatapiając się w jej ustach.
– A ja ciebie – odparła z
uśmiechem,gdy jego dłonie zawędrowały pod jej bluzkę.
*
Impala,tym razem prowadzona
przez Deana,zatrzymała się pod jednopiętrowym domem z marmuru
stojącym kilka ulic od domu kierowcy i jego rodziny. W absolutnej
ciszy podeszli pod frontowe drzwi. Po naciśnięciu dzwonka otworzyła
im Sarah.
Zanim którekolwiek zdążyło
coś powiedzieć,położyła palec na ustach i machnęła dłonią w
kierunku nowocześnie urządzonego wnętrza.
John pierwszy zajrzał do
salonu,z którego dobiegały odgłosy ożywionej rozmowy.
Na środku sofy siedziała młoda
dziewczyna ubrana w prostą,różową sukienkę. Jej ciemne włosy
swobodnie spływały na ramiona zlewając się z ciemnym oparciem.
Oczy jej błyszczały,gdy energicznie opowiadała coś
wysokiemu,barczystemu mężczyźnie o równie ciemnych włosach
sięgających karku.
– Johnny! – pisnęła
podrywając się i ruszając w jego stronę.
– Witaj siostrzyczko –
powiedział John podchodząc i obejmując ją mocno. Jej głowa
swobodnie spoczęła na jego ramieniu.
– Co wy tu robicie? –
spytała,gdy przywitała się z Deanem i Imoen.
Jak na zawołanie w tej samej
chwili z kuchni wynurzyła się Sarah trzymając w dłoniach
czekoladowy tort ozdobiony mnóstwem świeczek.
– Mari,aniołku,chyba nie
sądziłaś,że zapomnieliśmy o twoich urodzinach – oznajmiła jej
matka uśmiechając się szeroko.
Panna Winchester zaśmiała się
zasłaniając usta dłonią,kiedy jej najbliższa rodzina zaczęła
śpiewać „Sto lat”. Kiedy zdmuchnęła świeczki,ku uciesze
Deana czekoladowy tort można było wreszcie pokroić i obie rodziny
Winchesterów wdały się w lekką dyskusję.
– Jak ci idzie na
studiach,Mari? – zagadnęła Imoen wycierając usta papierową
serwetką ostrożnie,aby nie rozmazać szminki.
– Całkiem dobrze,dziękuję.
Niedługo będziemy uczyć się dynamicznej analizy kodu – odparła
z dumą.
– Okej,nie mam pojęcia co to
jest,chyba życie na ziemi jeszcze czasem mnie przerasta.
Mari zmarszczyła brwi.
– Tak,chyba tak.
– Nie przejmuj się skarbie,to
takie...nerdowe sprawy – zażartował Dean zerkając ukradkiem na
brata. Sam zrozumiał o co chodzi i oznajmił:
– To może ja i Dean
pozbieramy naczynia.
W kuchni młodszy z Winchesterów
założył dłonie na piersi i spojrzał na brata ze zmarszczonymi
brwiami.
– Okej Dean. Co się dzieje?
– Jak długo zamierzasz
jeszcze ją okłamywać?
– Ja jej nie okłamuję,tylko
– urwał wzdychając Sam – Staramy się nie angażować ją w
nadnaturalne sprawy bardziej niż to konieczne.
– I myślisz,że tak będzie
lepiej?
– Tak. Niech chociaż ona
będzie nieskażona środowiskiem łowców.
Na słowo „łowca” Dean
odetchnął głęboko i oparł dłonie o krawędź zlewu. Sam,znając
brata na wylot,od razu dostrzegł,że coś jest nie w porządku.
– Nie przyszedłeś tu
rozmawiać o Mari.
– Nie. To znaczy też...ale
chodzi o Johna. Znów był na polowaniu.
– O cholera – mruknął Sam.
– Właśnie. Za każdym
razem,gdy próbuję go od tego odwieść,on i tak się wymyka.
Myśli,że dzięki swoim mocom może stać się jakimś cholernym
ultrałowcą.
– Może powinien nim być...
– Co? Sam przed chwilą
powiedziałeś,że chcesz trzymać córkę z dala od tego bagna.
Myślisz,że ja nie chcę tego samego dla Johna?
– Ciszej – syknął młodszy
Winchester – I nie odwracaj kota ogonem. John zawsze w pewien
sposób będzie miał kontakt z mocami. Mari nie. Może lepiej
zrobisz,jeśli pozwolisz mu żyć tak,jak chce?
– Wiesz przecież,że jeśli...
– Uwolni demoniczną stronę?
– przerwał Sam – Dean,to nie pierwszy raz,kiedy poluje. Gdyby
coś miało mu się stać,już by się stało.
Widząc,że jego brat milczy z
zaciśniętymi ustami dodał:
– Nie zmieniaj się w tatę.
– Przecież on chciał żebyśmy
byli łowcami. Zmuszał nas do tego.
– No właśnie. – skwitował
Sam i opuścił kuchnię zostawiając osłupiałego Deana z tą
myślą.
Wrócił do reszty w
momencie,gdy Mari odpakowywała swój prezent. Otworzyła wieczko
małego pudełka i Sam zauważył,że oczy jego córki błyszczą od
łez.
– Ojej,John...to piękne –
wyszeptała unosząc w górę łańcuszek. Zawieszka miała kształt
serduszka,na którym wyryte zostały jej inicjały i napis „mała
siostrzyczka”.
– Żebyś nigdy w tym Stanford
nie zapomniała kim dla mnie jesteś – odparł John obejmując ją.
– Dobrze wiesz,że to
niemożliwe – powiedziała puszczając mu oczko.
Uśmiech Mari był jedną z
niewielu rzeczy,która sprawiała mu szczerą radość. Odkąd tylko
sięgał pamięcią,zawsze tak było. W dzieciństwie często się ze
sobą bawili i już wtedy czuł się odpowiedzialny za jej
bezpieczeństwo. Poza tym,Mari zawsze stawała za nim murem,kiedy
inne dzieci śmiały się i nazywały go dziwolągiem,chociaż nie
miały pojęcia,jak bardzo mają rację. I chociaż bała się
wszystkich tych nadnaturalnych spraw i unikała ich tematu jak
ognia,nigdy nie dała po sobie poznać,że obawia się Johna. Był
jej za to dozgonnie wdzięczny.
Kiedy miał kilkanaście lat i
był wystarczająco dojrzały,dowiedział się jak wielkim cudem było
jej przyjście na świat. Nagle zrozumiał nieustanne obawy ciotki
Sary o bezpieczeństwo Mari i gdy tylko mógł,robił co w jego mocy
aby nic jej nie zagrażało. Z tego też względu nazwał ją swoją
małą siostrzyczką. W końcu o kogo innego miałby się tak
troszczyć?
Pozostała część spotkania
minęła w miłej atmosferze i ani się obejrzeli,jak zapadł
wieczór.
*
Stół w jadalni posiadłości
Mikaelsonów uginał się pod ciężarem pater z rozmaitymi
potrawami,mis z owocami i dzbanów wypełnionych czerwonym winem i
wodą. Na przeciwległych krańcach stołu siedzieli wszyscy
przedstawiciele rodu Mikaelsonów,począwszy od Klausa a skończywszy
na jego jedynej córce.
W pomieszczeniu gościła
ciemność rozpraszana jedynie migającym światłem mosiężnych
świeczników zamocowanych w ścianach. Cisza panująca w jadalni
była tak namacalna,że nie trzeba było wampirzego słuchu,aby
usłyszeć powolne skapywanie wosku na kamienną posadzkę.
Hope wolno przeżuwała kawałek
jakiejś potrawy,której nawet nie potrafiła zidentyfikować. Równie
dobrze mogłaby jeść papier,bo ze zdenerwowania nie czuła żadnego
smaku. Gdyby nie Freya siedząca tuż obok niej,zapewne nie byłaby
zdolna nawet do jedzenia.
Zerkała ukradkiem na rodziców
i brata ojca,Elijaha. Nie mogliby różnić się bardziej. Klaus
nosił się na luzie i chyba wiedziała,po kim odziedziczyła styl
ubierania. Elijah natomiast był wcieloną elegancją i kurtuazją.
Być może wstydem było się przyznać,ale czuła się przy nim
bardziej wyluzowana niż przy ojcu. Hayley wydawała się być równie
zdenerwowana jak i ona.
Hope zaskoczyło podobieństwo
do matki. Owszem,ciotka Freya nieustannie jej to powtarzała,ale nie
sądziła,że jest ono aż tak wyraźne. Czasami wyłapywała jej
spojrzenie i widziała w nim błysk radości,ale kryło się za nim
coś więcej i nie mogła oprzeć się wrażeniu,że jej matkę coś
trapi.
Klaus uniósł w górę
kieliszek z winem i uśmiechnął się samym kącikiem ust
spoglądając na córkę.
– Zazwyczaj preferuję
szlachetniejsze trunki – zaczął – Jednakże uważam,że
dzisiejszy wieczór jest tak wyjątkowy,że zasługuje na uczczenie
go butelką doskonałego wina. Za twój powrót,mały wilczku.
Skinął kieliszkiem w jej
stronę i upił łyk. Hope uśmiechnęła się krzywo i podobnie jak
pozostali,poszła w jego ślady.
– Ach,wyborne. – skwitował
odstawiając kieliszek z cichym brzdękiem. – No,ale może nasza
mała dziewczynka miałaby ochotę na coś innego...Alice!
Do sali weszła dziewczyna o
oliwkowej skórze i ciemnych włosach ubrana w strój pokojówki.
Klaus złapał ją za nadgarstek i spojrzał głęboko w oczy.
– Nie krzycz – oznajmił
łagodnym tonem.
Chwycił srebrny nóż i
przyłożył go do jej skóry.
– Nik... – odezwała się
ostrzegawczo Hayley.
– Nie wygłupiaj się moja
droga. Jestem pewien,że to najwyższa pora,aby Hope zasmakowała
ludzkiej krwi.
Rozciął jej nadgarstek. Alice
przygryzła tylko wargę,kiedy szkarłatna stróżka krwi spływała
do małego kieliszka.
Zapach krwi zawładnął
nozdrzami Hope,jednak ta z całych sił starała się go ignorować.
– Dziękuję – odparła
drżącym głosem. – Nie trzeba.
– Nie bądź
niemądra,kochanie.
– Powiedziałam dziękuję! –
powtórzyła uniesionym tonem. Jej brązowe oczy wpatrywały się w
ojca wyzywająco.
Klaus spojrzał na nią
przenikliwie i zatrzymał na córce wzrok przez kilkanaście
sekund,aż wreszcie pokiwał z uznaniem głową i machnął dłonią
na pokojówkę.
– W porządku! – Klasnął w
ręce – Może zajmijmy się deserem,hm?
*
Hope oparła dłonie o poręcz
starego balkoniku przylegającego do jej pokoju i odetchnęła
głęboko wdychając świeże,nocne powietrze.
Ta kolacja była katastrofą.
Kiedy Freya oznajmiła jej,że wreszcie wracają do Nowego Orleanu i
będzie mogła poznać rodziców,nie posiadała się ze szczęścia.
Po tym wieczorze,nie była już tego taka pewna.
Nie doceniła Klausa. Jej ojciec
był sprytniejszy niż jej się wydawało. O jego akceptację bała
się najbardziej,jednak odniosła wrażenie,że swoim sprzeciwem ją
zyskała. Co do matki...
Bez wątpienia wyglądała jak
jej kopia,ale chyba na tym podobieństwa się kończyły pod
warunkiem,że jej zachowanie było sprawką dręczących ją
problemów. Obiecała sobie,że dowie się co jest ich źródłem.
Weszła z powrotem do
przytulnego pomieszczenia urządzonego w tonacji jasnego beżu i
pudrowego różu i zerknęła na olbrzymie łoże z rzeźbionymi
poręczami,na którym spoczywały jej bagaże. W milczeniu zaczęła
wyjmować swoje rzeczy i zastanawiała się,gdzie też powinna je
umieścić. Rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi.
– Proszę – odparła
marszcząc brwi. Jej czoło wygładziło się jednak na widok blond
głowy Frei.
– Nie przeszkadzam? –
spytała czarownica z lekkim uśmiechem.
– Skądże. Prawdę
mówiąc,cieszę się,że cię widzę.
Freya pokiwała głową i
przysiadła na łóżku.
– Słuchaj,Hope...Dzisiejszy
wieczór był daleki od ideału i pewnie trochę cię to
zraziło,ale...daj im wszystkim trochę czasu.
– Tak,wiem – westchnęła
hybryda – Wszyscy go potrzebujemy.
– Cieszę się,że tak do tego
podchodzisz. Ale jest jeszcze jedna sprawa. Przez jakiś czas nie
wolno ci tutaj używać magii.
– Co? Jak to? Myślałam,że...
– Nasza rodzina ma wrogów
wszędzie. Klaus może i pozbył się większości,ale wciąż
pozostają miejscowi. Być może lokalne czarownice będą chciały
wykorzystać twój powrót do swoich celów.
– Czy to oznacza także koniec
naszych lekcji?
– Niestety tak.
Hope ze smutkiem pokiwała
głową. Nagle poczuła się osaczona. Sądziła bowiem,że zanim
odnajdzie nić porozumienia z resztą rodziny,chociaż magia stanie
się jej towarzyszem.
– Mam nadzieję,że to
zrozumiesz – zakończyła ze smutkiem Freya wstając.
– Rozumiem. I dziękuję. Nie
dałabym sobie rady,gdyby nie ty.
– Bzdura. Jesteś potężną
istotą. Potężniejszą od wszystkich w Nowym Orleanie i być może
na świecie. Nie zapominaj o tym.
Hope uśmiechnęła się
wymuszenie,lecz gdy tylko ciotka zniknęła za drzwiami,rzuciła się
z westchnieniem na łóżko. Uniosła przed siebie dłonie. Wydawało
jej się,że wciąż widzi na nich krew.
Nawet nie masz pojęcia jak
bardzo masz rację,Freyo...
------------------------------------------------------------------------
Zeszło mi szybciej niż się spodziewałam,co bardzo mnie cieszy. Rozdział wreszcie jest dłuższy,więc mam nadzieję,że będziecie zadowoleni,bo ja średnio. Ciągle mam obawę przed pisaniem o Mikaelsonach i chyba trochę potrwa nim się wprawię. Mam nadzieję,że wybaczycie. No to chyba tyle...
Pozdrawiam!
------------------------------------------------------------------------
Zeszło mi szybciej niż się spodziewałam,co bardzo mnie cieszy. Rozdział wreszcie jest dłuższy,więc mam nadzieję,że będziecie zadowoleni,bo ja średnio. Ciągle mam obawę przed pisaniem o Mikaelsonach i chyba trochę potrwa nim się wprawię. Mam nadzieję,że wybaczycie. No to chyba tyle...
Pozdrawiam!
Mam mieszane uczucia co do Hope za to kocham Klausa chciałabym by Jon był z przjaciółką Hope druitką Den w tym rozdzale jest wkurzający powinien posuchać Sama w końcu Sam rozumie go bardziej niż on pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCo do pierwszej części, rozumiem emocje Dean'a i uważam, iż powinien powiedzieć John'owi prawdę, chłopak by wtedy zrozumiał obawy swego ojca, tak mi się wydaje. Cieszę się, że przynajmniej Sammy trzyma Mari z dala od łowieckich spraw. Widać jak bardzo mu zależy na bezpieczeństwie i przede wszystkim życiu swojej córki. Mam nadzieję, że Dean w końcu się odważy i porozmawia z synem. Co do drugiej części podobał mi się sprzeciw Hope. Postawiła się Klausowi czego on się kompletnie nie spodziewał, podziwiam ją. Mam wrażenie, że Hope będzie podobna do mojej Cassidy tzn. nie będzie żywiła się ludzką krwią ;) Ciekawa jestem czy faktycznie czarownice będą coś chciały od córki Klausa ;) Czekam na ciąg dalszy ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńWiem, że to chyba niezbyt dobre miejsce na to, więc możesz mój komentarz zaraz wyrzucić, ale chciałam Ci podesłać link do mojego nowego bloga, który może Ci się spodobać... :) Jest już zwiastun w postaci filmiku, a pierwszy rozdział będzie w piątek ;) Zapraszam więc na nadal-ja-kocham.blog.pl
Pozdrawiam